niedziela, 18 stycznia 2015
Koniec
Dym. Dym gryzł w oczy jak cholera.
Peeta odkaszlnął, starając się wypluć popiół i pył. Niestety, resztki świata, właśnie dogasające, postarały się, by je zapamiętano.
Zamknął oczy i chciał umrzeć, ale wciąż żył. Jak na złość.
Był październik, miesiąc zimna, spadających liści, dżdżu i wiatru. Właśnie wtedy świat wybuchnął. Iskry sięgnęły gwiazd, wyprzedzając w drodze do nieba tysiące niewinnych dusz.
To nie był sabotaż. To nie było wojsko, poplecznicy Snowa ani Coin. To było dzieło pojedynczego szaleńca, który zmienił całe Panem w ruiny, ogień i proch.
Peeta najpierw myślał, że wybuchnął pożar. Potem przypomniał sobie płomienie areny. A potem była już tylko ciemność.
Obudził się pośród mroku nocy, bez żadnego punktu odniesienia. Odczołgał się od ogniska, które kiedyś chyba było domem, odsunął od porozrzucanej odzieży, widocznej w łunie ognia.
Przetrwał tak dwa dni, dwa długie sny, dwa długie koszmary, z których bał się wybudzić. Przetrwał mimo wszystko, a drugiego dnia zaczęła rozwiewać się mgła, odsłaniając najgorszy widok, jaki kiedykolwiek oglądał. Powykręcane ciała, odrzucone, przygniecione twarzą do ziemi, które bał się odwracać. Nie potrafił nawet odejść dalej, od miejsca, które na kilka lat stało się jego domem. Od ludzi, których pokochał. Którzy zniszczyli i osłabili go swą miłością.
Nie chciał ich znaleźć.
Tułał się tak kolejne dwa dni, osłabiony, nie mając sił na myślenie, powoli przestając odróżniać prawdę od fikcji, widząc przed sobą ojca, braci, małą szatynkę, której chyba nie znał… Śnił na jawie.
Wtedy, gdy przed oczami zaczęły tańczyć mu czerwone i czarne plamy, Peeta upadł na kolana. Upadł i błagał, krzyczał niezrozumiałe słowa, szeptał o czymś, czego nie wiedział nikt inny, prosił, płakał, przygryzał wargi do krwi. Czuł, że jego śmierć jest blisko, i walczyły w nim dwa uczucia – chęć odejścia, stania się kolejną ofiarą nienawiści, poddania się bez walki – i chęć przetrwania, zakodowana w każdym człowieku.
Kiedy podjął już decyzję i zapłakał po raz ostatni, pojawił się Ktoś.
Ktoś miał długie, ciemne, zwichrzone włosy, szarą twarz i mnóstwo zmarszczek, które widział jakby przez mgłę. Ktoś utykał na lewą nogę, z zakrwawionym bandażem na prawym nadgarstku. Był sam.
A Peeta zawodził i szlochał nad ruinami świata, który pomagał tworzyć, nad tragedią, która postanowiła zemścić się na nim za ocalenie kilku istnień. Teraz pozostali tylko nieliczni na Ziemi, tacy jak Ktoś. I on, samotny, jeden jedyny, by Śmierć mogła nasycić żądze jego rozpaczą, by mogła patrzeć jego oczami na zmasakrowaną rodzinę. Śmierć śmiała się okrutnym, rozpaczliwym śmiechem. Tryumfowała ponad wszystko.
Mężczyzna, który kiedyś miał na imię Peeta postanowił umrzeć, zwinął się w kłębek, zamknął oczy, pozwolił sercu na ostatnie bicia.
I wtedy przyszedł Ktoś, z manierką brudnej wody i czymś, co smakowało jak surowe mięso. Ktoś cierpliwie poił go, karmił i opatrywał, a Peeta wciąż szlochał.
Dopiero wtedy, gdy nastała noc, a nieznajomy rozpalił ognisko, Peeta odzyskał świadomość. Podkradł się do niego od tyłu, wyszukawszy przedtem odpowiednio ostry kamień.
Ktoś złapał go za rękę, wykręcając mu ją i prawie łamiąc. Mimo to nie odszedł od ogniska, nie przerwał pracy przy jakimś drobnym zwierzęciu.
- Czy wiesz, na kim pali się twoje ognisko? – wychrypiał Peeta. – Na czyim ciele siedzisz?
Ktoś nie zareagował.
Peeta pytał jeszcze setki razy, czasem krzycząc, czasem szepcząc, wciąż jednak nie uzyskując odpowiedzi. W końcu i on dał za wygraną.
Położył się pod kamieniem, odsuwając jak najdalej od ognia. I spał.
Musiał spać długo, gdyż pierwszym, co zobaczył po otwarciu oczu było rozgwieżdżone niebo. Od tysięcy lat nie oglądał tak czystego, wolnego od popiołu nieba i tylu konstelacji. Ze łzami w oczach rozpoznawał je, liczył, zdławiał wspomnienia.
Na początku zapomniał o Kimś. Ale Ktoś przyszedł, gdy Peeta się obudził, znowu podał mu wodę i ociekające czymś brązowym mięso. I Peeta jadł i pił, znowu pytał, oskarżał i dziękował, i znowu nieznajomy nie odpowiadał.
Po kolejnych kilku dniach nareszcie mógł wstać. Podniósł się, powoli rozprostował obolałe kości, wyłamując sobie stawy. Bolało, ale to był ból życia.
I znowu uderzył w niego okrutny obraz rzeczywistości, pustka i pył. I Ktoś.
Kiedy obudził się tamtego dnia, Kogoś przy nim nie było. Niedaleko stała manierka z wodą, ale dookoła nie było ani śladu po nieznajomym.
Z grymasem bólu odkrył, iż proteza jest w jeszcze gorszym stanie niż reszta ciała. Nie potrafił przejść nawet kroku, nie doznając nieludzkiego cierpienia. Właśnie w tej chwili znowu pojawił się Ktoś. Podtrzymał go, pomógł mu usiąść, i odszedł, cały czas milcząc i nie zwracając uwagi na kolejne pytania.
Wrócił po godzinie, dzierżąc długi kij. Podał go Peecie i postawił go na nogi.
Kiedy stali tak naprzeciw siebie, Peeta starym nawykiem z dawnego życia spojrzał mu w oczy. Szare, zmęczone, pełne rozpaczy i zawiści. Oczy jego wybawcy, wciąż zazdrosne.
- Dlaczego…?
- Bo tak trzeba – odpowiedział cicho Ktoś, powoli zdejmując rękę z jego ramienia.
Stali tak jeszcze przez chwilę, dwaj rozbitkowie na bezludnej wyspie, ocaleni z katastrofy, w której powinni zginąć wszyscy.
A potem Ktoś odszedł, i Peeta został sam.
Spał i żył na ruinach swojego świata, pustelnik pośród niegasnącego ognia.
Żył tylko po to, żeby kiedyś przyszedł jakiś chłopczyk i jakaś dziewczynka i zapytali o to, jak było. Żeby usiedli, ze śmiechem wskazywali na jego zmierzwione włosy. Przyznali mu rację, zmieszali Kogoś z błotem, skazali go na śmierć słowami i unieważnili wszystkie jego dobre uczynki.
Ale nikt nigdy nie przyszedł
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pierwsza ;3
OdpowiedzUsuńWooow... nie wiem co powiedzieć... Może powiem to, że jestem wiedźmą, bo nie było mnie tak długo i teraz muszę nadrabiać na szybkiego wszystkie Twoje cudeńka. OP bardzo mi się podoba - przecież wiesz jak ja kocham IŚ. Właśnie szlocham nad Twoją perfekcją. To naprawdę było dobre!
Ostatnio mnie wzięło na horrory... Chcesz dla mnie jakiś napisać? :D Oczywiście żartuję, ale tak przy okazji jak wpadam to polecę "Carrie" i "Sierotę". xD Nie wiem, po co Ci o tym piszę, to kompletnie nie na temat! No, ale wiesz jaka ja jestem... Ostatnio i tak zrobiłam duży postęp, bo przestałam stawiać emotikony na końcu każdego zdania! Wow! Ale w esemesach nadal często stawiam na końcu KAŻDEGO zdania "xd" bądź "xddd". Ehh, może kiedyś dorównam Ci do pięt. Warto mieć marzenia, które i tak się nie spełnią.
Napisz kiedyś OS o Niezgodnej :D
xx
Kochająca żona, Herbatka ♥
PS Tak, jesteś moim mężem, musisz się pogodzić z tą gó... robotą. :) Bezrobocie w Polsce rośnie, więc trzeba brać, co jest. LOL O czym ja mówię?!