sobota, 8 listopada 2014

Crystallize

                Mała niepewna piąstka po raz kolejny uderzyła w drzwi.
                Margaret wygrzebała się kokonu puchowej kołdry i otuliła ramiona cienkim kocem, jak gdyby chciała ochronić się przed kąsającym chłodem zimy. Ostrożnie zeszła po schodach, wstrzymując oddech, by upewnić się, że to, co usłyszała, nie było kolejnym słuchowym omamem, który pojawił się by przerwać z trudem wywalczony sen. Przystanęła na czwartym stopniu i zerknęła przez naświetle, jednak za drzwiami czaił się wyłącznie mrok i odbite od świeżej warstwy śniegu błękitnawe światło księżyca.
- Tylko zbaw mnie od złego… - szepnęła cichą modlitwę.
                Chwilę później przycisnęła dłonie do dębowego drewna i wytężając wzrok, wyjrzała przez wąską szybkę. Nie widząc nic i sama pozostając niewidoczna, odsunęła zasuwy i otworzyła drzwi. Na progu, drżąc z zimna, stała mała, dziewięcioletnia dziewczynka, przyciskając do nóg obszarpaną walizkę. Widoczna pomiędzy brzegiem płaszczyka, a podkolanówkami naga skóra była zaróżowiona, niczym mięso łososia. Dziewczynka nie miała czapki i nawet w tak skąpym świetle Margaret dostrzegła czubki jej uszu, które płonęły pośród jasnych loków jaskrawą czerwienią. Dziecko drżało na całym ciele, kościste kolana obijały się o siebie, zimno wstrząsnęło biodrami, aż w końcu dotarło do ramion i zakończył się mimowolnym szczękaniem zębów. Dziewczynka zacisnęła dłonie w pięści, by pobudzić krążenie. Pod wyświechtanym płaszczykiem, bardziej odpowiednim na wczesną jesień, jej ciało przypominało ustawioną pod dziwnym kątem kościstą konstrukcję, w której wnętrzu szalała teraz zima.
- Biedactwo, wejdź do środka. Jak długo tkwiłaś na tym mrozie?
                Margaret Higgins spojrzała na swojego gościa, wniosła na ganek miniaturową walizkę i zamknęła drzwi. To, co za zamkniętymi drzwiami zdawało się nierzeczywiste, w domowym cieple nabrało realnych kształtów. Dziewczynka stała w holu, a jej przemarznięte ciało drżało niekontrolowanie. Na przypiętej do płaszczyka papierowej plakietce widniały duże, koślawe litery: C-R-Y-S-T.
- Tak, masz na imię, moje dziecko? Czegoś tu brakuje. A i L? Tak, masz na imię? Crystal?
                Dziewczynka nie odpowiedziała, jednak widać było, że panujące w domu ciepło uwolniło jej ciało z lodowatego uścisku. Kiedy zobaczyła, że kobieta jej się przygląda, wykrzywiła wąskie, sine od chłodu usteczka. Tymczasem Margaret ruszyła w głąb domu, zapalając kolejne światła, przecinając latarnię i kierując się do kuchni, podczas gdy dziewczynka dreptała za nią, niczym szczeniak.
Niebawem kobieta zapaliła zapałkę, rozpaliła w piecu i zatrzasnęła żelazne drzwiczki.
- Chodź, ogrzej się – powiedziała.
                Stare przyzwyczajenia i uśpione instynkty powróciły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  Margaret podgrzała mleko i posmarowała krakersy cienką warstwą masła. W milczeniu spoglądała, jak dziewczynka, która przycupnęła na stojącym przy piecu fotelu, rozpina płaszczyk i oswobadza ręce z rękawów. Kiedy okulary zaszły mgłą, zdjęła je, wytarła szkła w rąbek sukienki i nałożyła z powrotem na nos. Policzki, które nabrały zdrowych rumieńców, kontrastowały z chorobliwie bladą skórą. Z błyszczącymi, jak w gorączce oczami dziecko chwyciło kubek i łapczywie wypiło połowę mleka.
- Będziesz musiała wybaczyć mi te krakersy: to wszystko, co posiadam. Nieczęsto mam okazję gościć w swoim domu dzieci.
                Krakersy zniknęły. Pusty kubek ponownie wypełnił się mlekiem, a stary dom jęknął i zaskrzypiał przez sen. W oczach dziewczynki pojawił się blask, kiedy nieruchoma siedziała z Margaret przy kuchennym stole – spoglądając na siebie w milczeniu, spowite ciepłem dwie obce istoty.
- Skąd przyszłaś? Jak się tu znalazłaś?
                Płaszczyk ześlizgnął się z ramion dziewczynki, odsłaniając błękitny pulower, żółtą bluzeczkę i sprane białe podkolanówki. Zaczesane do tyłu, nierówne włosy były podtrzymywane przez dwie różne spinki. Dziewczynka zastanowiła się nad odpowiedzią, a kiedy zamknęła oczy, na bladych powiekach pojawiły się cieniutkie żyłki. Gdy do Margaret dotarło, która jest godzina ogarnęło ją znudzenie, jej dłonie i nogi zrobiły się ciężkie, a w stawach odezwała się z dawna zapomniany ból. Poczuła się przygnębiona.
- Umiesz mówić, dziecko? – zapytała.
- Byłam zmarznięta – odparła flegmatycznie dziewczynka. – Zmarzłam na sopel lodu – jej głos brzmiał, jak uwięziona w ciele dziecka prastara dusza; jak gdyby należał do kogoś naturalnie dojrzałego.
                Jednym haustem opróżniła kubek i odchrząknęła, przez co jej głos zrobił się o oktawę wyższy.
- Dziękuję, pani Higgins. Przez całą noc nic nie jadła.
                Margaret zastanowiła się, skąd dziewczynka zna jej nazwisko, jednak doszła do wniosku, iż musiała odczytać je z skrzynki na listy. Tymczasem dziecko ziewnęło, odsłaniając usta pełne zębów mlecznych, dziur i nierównych trzonowców, które przebijały się przez dziąsła pod dziwnym kątem.
- Musisz być zmęczona, moje dziecko.
- Cryst, z A i L na końcu. Czuję się, jakbym nie spała od tysiąca lat.
                Obie wskazówki zegara minęły dwunastą.
- Na górze jest wolne łóżko, ale najpierw zadzwonimy do twojej mamy.
- Nie mam mamy. Ani taty. Nie mam nikogo na tym świecie. Jestem sierotą, pani Higgins.
                Margaret poczuła w sercu ukłucie smutku.
- Tak, mi przykro. Od jak dawna jesteś zupełnie sama?
- Od zawsze. Od samego początku. W ogóle nie znałam swoich rodziców.
- W takim razie, skąd pochodzisz? Powinniśmy zadzwonić na policję i sprawdzić, czy nikt nie poszukuje zaginionego dziecka – spróbowała przypomnieć sobie nazwisko detektywa – Jak ono brzmiało? Willet? – który po zaginięciu Eriki nękał ją miesiącami. Policja nigdy nie odnalazła jej córki.
- Nie zgubiłam się – dziewczyna utkwiła w niej nieruchomy wzrok.
                Policja jest do niczego, pomyślała.
- Ale skąd się tu wzięłaś?
- Szukałam schronienia, a w pani domu paliło się światło. Po za tym na progu jest wycieraczka z powitaniem dla gości. Musiała się pani tu kogoś spodziewać.
- Nikt tu nigdy nie przychodzi.
- Ja przyszłam.
- Fakt.
                Chwilę później, Margaret poprowadziła dziewczynkę do pustego pokoju, który sama odwiedzała nie częściej, niż raz w miesiącu, byle przetrzeć mokrą ściereczką kurz z ramy łóżka, komody.
Wysławszy Crystal do łazienki, by umyła twarz i ręce, kobieta stanęła przed szafą i przerażona tym, co może z niej wyskoczyć, sięgnęła w mrok i wyciągęła cuchnący kamforą kufer. Pod stertą starych futer, znalazła sztywną i pogniecioną dziewczęcą koszulę nocną. Crystal opatuliła się w stare ubrania,  skuliła się pod kołdrą i radosnym głosikiem życzyła jej dobrej nocy.

                Zerknęła na leżącą na poduszce maleńką główkę i wydało jej się, że oto spełniły się jej nadzieje. Wyłączając lampkę, musnęła dłonią miękkie, dziecięce włosy, szepnęła ‘’słodkich snów’’ i wyszła z pokoju, by przystanąć tuż za drzwiami. Zdenerwowana obecnością dziewczynki, Margaret czekała, aż usłyszy miarowy, spokojne oddech, po czym najciszej, jak mogła, wróciła do własnej, tonącej w mroku sypialni. 

2 komentarze:

  1. Halo! Jest tu kto? Obiecuję, że wrócę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! ♥
      Z góry, chciałabym Cię przeprosić za taką zwłokę z komentarzem, ale ostatnio nie mam dostępu do komputera i trudno było mi "wybłagać" na chwilę laptopa od mamy. Anyway, mam się wypowiedzieć na temat publikacji, tak? Wybacz, jeśli komentarz będzie krótki. Nie mam weny. Ja nie myślę o tej porze. W każdym razie, sama nie wiem: jest to jakaś miniaturka, rozdział? Nie wiem, ale jedno muszę przyznać: zakochałam się. Ta tajemnicza Crystal i Margaret, która nic nie wiedziała... Jeśli nie będzie kolejnej części, ukatrupię Cię, ok? :) Życzę pomysłów, kochana.
      Karola. ♥
      P.S. Dlaczego nikt jeszcze tego nie skomentował?!

      Usuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine