Mała niepewna piąstka po raz kolejny uderzyła w drzwi.
Margaret
wygrzebała się kokonu puchowej kołdry i otuliła ramiona cienkim kocem, jak
gdyby chciała ochronić się przed kąsającym chłodem zimy. Ostrożnie zeszła po
schodach, wstrzymując oddech, by upewnić się, że to, co usłyszała, nie było
kolejnym słuchowym omamem, który pojawił się by przerwać z trudem wywalczony
sen. Przystanęła na czwartym stopniu i zerknęła przez naświetle, jednak za
drzwiami czaił się wyłącznie mrok i odbite od świeżej warstwy śniegu błękitnawe
światło księżyca.
- Tylko zbaw mnie od złego… - szepnęła cichą modlitwę.
Chwilę
później przycisnęła dłonie do dębowego drewna i wytężając wzrok, wyjrzała przez
wąską szybkę. Nie widząc nic i sama pozostając niewidoczna, odsunęła zasuwy i
otworzyła drzwi. Na progu, drżąc z zimna, stała mała, dziewięcioletnia
dziewczynka, przyciskając do nóg obszarpaną walizkę. Widoczna pomiędzy brzegiem
płaszczyka, a podkolanówkami naga skóra była zaróżowiona, niczym mięso łososia.
Dziewczynka nie miała czapki i nawet w tak skąpym świetle Margaret dostrzegła
czubki jej uszu, które płonęły pośród jasnych loków jaskrawą czerwienią.
Dziecko drżało na całym ciele, kościste kolana obijały się o siebie, zimno
wstrząsnęło biodrami, aż w końcu dotarło do ramion i zakończył się mimowolnym
szczękaniem zębów. Dziewczynka zacisnęła dłonie w pięści, by pobudzić krążenie.
Pod wyświechtanym płaszczykiem, bardziej odpowiednim na wczesną jesień, jej
ciało przypominało ustawioną pod dziwnym kątem kościstą konstrukcję, w której
wnętrzu szalała teraz zima.
- Biedactwo, wejdź do środka. Jak długo tkwiłaś na tym
mrozie?
Margaret
Higgins spojrzała na swojego gościa, wniosła na ganek miniaturową walizkę i
zamknęła drzwi. To, co za zamkniętymi drzwiami zdawało się nierzeczywiste, w
domowym cieple nabrało realnych kształtów. Dziewczynka stała w holu, a jej
przemarznięte ciało drżało niekontrolowanie. Na przypiętej do płaszczyka
papierowej plakietce widniały duże, koślawe litery: C-R-Y-S-T.
- Tak, masz na imię, moje dziecko? Czegoś tu brakuje. A i L?
Tak, masz na imię? Crystal?
Dziewczynka
nie odpowiedziała, jednak widać było, że panujące w domu ciepło uwolniło jej
ciało z lodowatego uścisku. Kiedy zobaczyła, że kobieta jej się przygląda,
wykrzywiła wąskie, sine od chłodu usteczka. Tymczasem Margaret ruszyła w głąb
domu, zapalając kolejne światła, przecinając latarnię i kierując się do kuchni,
podczas gdy dziewczynka dreptała za nią, niczym szczeniak.
Niebawem kobieta zapaliła zapałkę, rozpaliła w piecu i
zatrzasnęła żelazne drzwiczki.
- Chodź, ogrzej się – powiedziała.
Stare
przyzwyczajenia i uśpione instynkty powróciły, jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Margaret
podgrzała mleko i posmarowała krakersy cienką warstwą masła. W milczeniu
spoglądała, jak dziewczynka, która przycupnęła na stojącym przy piecu fotelu,
rozpina płaszczyk i oswobadza ręce z rękawów. Kiedy okulary zaszły mgłą, zdjęła
je, wytarła szkła w rąbek sukienki i nałożyła z powrotem na nos. Policzki,
które nabrały zdrowych rumieńców, kontrastowały z chorobliwie bladą skórą. Z
błyszczącymi, jak w gorączce oczami dziecko chwyciło kubek i łapczywie wypiło
połowę mleka.
- Będziesz musiała wybaczyć mi te krakersy: to wszystko, co
posiadam. Nieczęsto mam okazję gościć w swoim domu dzieci.
Krakersy
zniknęły. Pusty kubek ponownie wypełnił się mlekiem, a stary dom jęknął i
zaskrzypiał przez sen. W oczach dziewczynki pojawił się blask, kiedy nieruchoma
siedziała z Margaret przy kuchennym stole – spoglądając na siebie w milczeniu,
spowite ciepłem dwie obce istoty.
- Skąd przyszłaś? Jak się tu znalazłaś?
Płaszczyk
ześlizgnął się z ramion dziewczynki, odsłaniając błękitny pulower, żółtą
bluzeczkę i sprane białe podkolanówki. Zaczesane do tyłu, nierówne włosy były
podtrzymywane przez dwie różne spinki. Dziewczynka zastanowiła się nad odpowiedzią,
a kiedy zamknęła oczy, na bladych powiekach pojawiły się cieniutkie żyłki. Gdy
do Margaret dotarło, która jest godzina ogarnęło ją znudzenie, jej dłonie i
nogi zrobiły się ciężkie, a w stawach odezwała się z dawna zapomniany ból.
Poczuła się przygnębiona.
- Umiesz mówić, dziecko? – zapytała.
- Byłam zmarznięta – odparła flegmatycznie dziewczynka. –
Zmarzłam na sopel lodu – jej głos brzmiał, jak uwięziona w ciele dziecka
prastara dusza; jak gdyby należał do kogoś naturalnie dojrzałego.
Jednym
haustem opróżniła kubek i odchrząknęła, przez co jej głos zrobił się o oktawę
wyższy.
- Dziękuję, pani Higgins. Przez całą noc nic nie jadła.
Margaret
zastanowiła się, skąd dziewczynka zna jej nazwisko, jednak doszła do wniosku,
iż musiała odczytać je z skrzynki na listy. Tymczasem dziecko ziewnęło, odsłaniając
usta pełne zębów mlecznych, dziur i nierównych trzonowców, które przebijały się
przez dziąsła pod dziwnym kątem.
- Musisz być zmęczona, moje dziecko.
- Cryst, z A i L na końcu. Czuję się, jakbym nie spała od
tysiąca lat.
Obie
wskazówki zegara minęły dwunastą.
- Na górze jest wolne łóżko, ale najpierw zadzwonimy do
twojej mamy.
- Nie mam mamy. Ani taty. Nie mam nikogo na tym świecie.
Jestem sierotą, pani Higgins.
Margaret
poczuła w sercu ukłucie smutku.
- Tak, mi przykro. Od jak dawna jesteś zupełnie sama?
- Od zawsze. Od samego początku. W ogóle nie znałam swoich
rodziców.
- W takim razie, skąd pochodzisz? Powinniśmy zadzwonić na
policję i sprawdzić, czy nikt nie poszukuje zaginionego dziecka – spróbowała przypomnieć
sobie nazwisko detektywa – Jak ono brzmiało? Willet? – który po zaginięciu
Eriki nękał ją miesiącami. Policja nigdy nie odnalazła jej córki.
- Nie zgubiłam się – dziewczyna utkwiła w niej nieruchomy
wzrok.
Policja
jest do niczego, pomyślała.
- Ale skąd się tu wzięłaś?
- Szukałam schronienia, a w pani domu paliło się światło. Po
za tym na progu jest wycieraczka z powitaniem dla gości. Musiała się pani tu
kogoś spodziewać.
- Nikt tu nigdy nie przychodzi.
- Ja przyszłam.
- Fakt.
Chwilę
później, Margaret poprowadziła dziewczynkę do pustego pokoju, który sama
odwiedzała nie częściej, niż raz w miesiącu, byle przetrzeć mokrą ściereczką
kurz z ramy łóżka, komody.
Wysławszy Crystal do łazienki, by umyła twarz i ręce,
kobieta stanęła przed szafą i przerażona tym, co może z niej wyskoczyć, sięgnęła
w mrok i wyciągęła cuchnący kamforą kufer. Pod stertą starych futer, znalazła
sztywną i pogniecioną dziewczęcą koszulę nocną. Crystal opatuliła się w stare
ubrania, skuliła się pod kołdrą i
radosnym głosikiem życzyła jej dobrej nocy.
Zerknęła
na leżącą na poduszce maleńką główkę i wydało jej się, że oto spełniły się jej
nadzieje. Wyłączając lampkę, musnęła dłonią miękkie, dziecięce włosy, szepnęła ‘’słodkich
snów’’ i wyszła z pokoju, by przystanąć tuż za drzwiami. Zdenerwowana
obecnością dziewczynki, Margaret czekała, aż usłyszy miarowy, spokojne oddech,
po czym najciszej, jak mogła, wróciła do własnej, tonącej w mroku sypialni.
Halo! Jest tu kto? Obiecuję, że wrócę.
OdpowiedzUsuńCześć! ♥
UsuńZ góry, chciałabym Cię przeprosić za taką zwłokę z komentarzem, ale ostatnio nie mam dostępu do komputera i trudno było mi "wybłagać" na chwilę laptopa od mamy. Anyway, mam się wypowiedzieć na temat publikacji, tak? Wybacz, jeśli komentarz będzie krótki. Nie mam weny. Ja nie myślę o tej porze. W każdym razie, sama nie wiem: jest to jakaś miniaturka, rozdział? Nie wiem, ale jedno muszę przyznać: zakochałam się. Ta tajemnicza Crystal i Margaret, która nic nie wiedziała... Jeśli nie będzie kolejnej części, ukatrupię Cię, ok? :) Życzę pomysłów, kochana.
Karola. ♥
P.S. Dlaczego nikt jeszcze tego nie skomentował?!